FAQ
::
Szukaj
::
Użytkownicy
::
Grupy
::
Galerie
::
Profil
::
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
::
Zaloguj
::
Rejestracja
Forum Pierwsze polskie forum o Novaku Djokovicu! Strona Główna
->
Nasze zainteresowania
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy forum
----------------
Regulamin
Do użytkowników
Nole, Nole i jeszcze raz Nole
----------------
Ukratko o Novaku
Newsy
On court
Off court
Nole na wesoło :)
Fotki
Tenisowy świat
----------------
Wielki Szlem
Turnieje ATP
Turnieje WTA
Pozostali tenisiści i tenisistki
Komentatorzy & komentarze
My, czyli fani Novaka
----------------
My - sami o sobie
Nasze zainteresowania
Dzieła użytkowników
Sport
Rozmowy w tłoku
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Ania
Wysłany: Śro 19:43, 20 Sie 2008
Temat postu:
Lubię Dżem.Oglądałam "Skazanego na Bluesa".Film bardzo ok.
Chociaż ja nigdy nie mogę ścierpieć jak ktoś umiera bo się zaćpał, albo za dużo pił/palił.Przez głupotę.
Mimo wszystko: [*].
Menka
Wysłany: Śro 9:57, 20 Sie 2008
Temat postu: Ryszard Riedel [*]
Jestem ogromną fanką nieżyjącego już Ryszarda Riedla. Jego muzyka i śpiew po pewnym okresie w moim życiu nadała mi nowy sens.
30 lipca 1994 roku, 38-letni Ryszard Riedel zmarł.
Skazani na Riedla
Ludzie z pacyfkami mówią, że był jednym z nich. Lukru, jaki oferuje dzisiejsza popkultura, nie kupią
Już lecą napisy, ale nikt nie wstaje. "Jeśli go nie znałeś, nie żałuj, bo przyjaciela straciłbyś", miga w rogu ekranu fragment koncertu. – Widziałaś ten koniec? Prawdziwego Rysia? Nie był taki niechlujny men – Gola Riedel uśmiecha się, przywołując jakieś wspomnienie. Z filmu Kidawy-Błońskiego „Skazany na bluesa” czy z życia? – Albo ta scena ze ślubu. Na ślub Rysio spóźnił się dwie godziny, ale na pewno nie przyszedł w trampkach...
Rzadko można zobaczyć Riedla w telewizji. Czasem w nocy. Niektórzy mówią, że jest niemedialny z tymi czarnymi lukami między zębami. Ale on, typowy hipol, twierdził, że od szczotkowania zdziera się szkliwo. Nie wyobrażał sobie, że jacyś panowie w garniturach od show-biznesu zaprowadzą go do protetyka. Jerzy Linder, fotograf Dżemu, nieraz na zdjęciach korektorem domalowywał te zęby.
Tomasz Kot jako Rysiek w filmie "Skazany na bluesa"
Każda opowieść o Riedlu jest spowita w narkotyczną legendę. Jak na głodzie siedział na klopie i leciało mu ze wszystkich stron, jak czuć było herę, gdy się wciągało powietrze z Ryśkowej harmonijki... Media pokazują Riedla jako narkomana, który śpiewał. Ludzie mówią, że to był wokalista, który brał. Zresztą do końca nie wiadomo, czy więcej zapatrzonych w niego fanów wciągnął w dragi, czy przestrzegł.
Grupki wychodzą z kina w milczeniu. Co jest w tym chudym facecie w przepoconym podkoszulku, który śpiewa teksty czasem banalne do granic wstydu, a ludzie, tacy jak Paweł Majewski z Sochaczewa, piszą z nich matury? – A znasz jakiś kawałek Dody Elektrody? – pyta Jan Skaradziński, biograf Ryśka. – Ja też nie, a zobacz, jaka gwiazda. To, co się zdarzyło z Riedlem i kulturą masową, gdzie się zaroiło od Dod Elektrod i postaci, które nieważne, że śpiewają, ale ważne, że jest Radek Majdan i czerwone włosy, sprawiło, że muzyka Dżemu stała się jeszcze piękniejsza, niż była kiedyś. Bo ludzie nie są głupi. Wrażliwi dostrzegają ten kontrast.
Riedel zmarł w lipcu 1994 r. "Pobożny" ksiądz, który mówił, że zna się na rzeczy, bo pracował z młodzieżą, sprawdził w notesie, ile razy Riedlowie nie wpuścili księdza po kolędzie. Łaskę zrobił, zgadzając się przyjść na cmentarz, bo Rysio śpiewa o tym, że nie wierzy w Boga. Pewnie na największym odpuście w parafii nie widział takich tłumów...
Ze mnie nie jest zwykły men
Blok jak każdy w Tychach. Do szyby okna na trzecim piętrze przyklejają nosy dwa czarne koty. Co trasa, to Rysiek stawał w drzwiach z jakimś zbłąkanym kotem. W szufladach zostało trochę smutnych listów od fanek – o złych ojcach, szkolnych miłościach... "Rysiek, jak nie odpiszesz, popełnię samobójstwo". Na półce niewiele płyt. Magnetofon już nie wyje o 2 w nocy. Karolina zakłada walkmena, a Bastek założył rodzinę i wyprowadził się z domu. Miał czasem pretensje do matki, gdy mówiła: "Wyłącz to"...
Gosia Riedel, Gola, nie katuje się Dżemem. I nie rozczula. – Nie muszę Rysia słuchać, żeby sobie przypominać. To tak, jakby Rysio wyszedł po fajki i ulotnił się na kilka dni. Jak zwykle.
Tylko jednego jej brakuje. Tych rozmów. Takich prostych. Wracała z pracy, siadała w fotelu przed telewizorem i patrzyli z Rysiem na "Dziennik", a on łapał spikera za słówka. "Gola, zobacz no..." i zaczynała się rozmowa. Miał jakiegoś czuja, jakby wiedział, gdzie jest zdrada. Potem cisza. Znów Rysia coś zafrapowało. Znów dialog. Potem film. "Zobacz no, Gola, jak ten facet brwią ruszył", "zobacz no, jak tu solówka wchodzi". – Uczyłam się przy nim obserwować. Teraz wszystko tak spływa po mnie. Czasem czuję się jak baba, wysłowić nie potrafię – może takiego normalnego Rysia w fotelu brakuje jej trochę w "Skazanym na bluesa"?
Po zmęczonej twarzy Goli znać, że Rysio to nie był zwykły men, co wstawał o 7 rano do roboty. Na szyi medalion Dżemu na grubym łańcuchu. Dwa razy przez te dziesięć lat go zdjęła i zawsze przytrafiało się coś niedobrego. Jakby Rysiek nie chciał. – Przecież wiedziałaś, w co się pakujesz? – pytam. – Inny men nie wchodził w grę – ucina. – Miałam 15 lat, jak zerwał z Ulą i zaczął do mnie przychodzić. Mama pytała: "Wy coś planujecie?". Rysiek: "Co ty, Gosia Uli na złość robi". Po pięciu latach mama znów pyta, czy jeszcze na złość Uli. Rysiu, że tak. "Dobra, Rysiu", mówiłam, choć tam w środku strasznie mnie bolało. Zawsze było "Dobra, Rysiu". Do końca. Czasem po paru piwach robił się czuły. "Jakby to, Gola, były nasze?", patrzył na dzieci na karuzeli – Gosia, Ślązaczka z krwi i kości, mówi prosto, bez owijania w bawełnę. – Moja mama załatwiała wesele, jakieś papiery, siłą zmusiłam go do nauk przedślubnych. Siedzimy u księdza, nagle słyszę na korytarzu takie masywne oficerskie kroki. Otwierają się drzwi, Rysio zobaczył kumpla i już poszedł w długą. Przyszedł w dzień ślubu skacowany i położył się spać... Urodziny Sebastiana też tak oblewał, że zobaczył go po kilku dniach. Jak to Rysio. Ja stałam w kolejce po meble, a on się dziwił: "Co będziesz tak stała?". Wracałam z pracy, albo był, albo nie. Na początku wybuchałam: "Gdzie byłeś", potem już nie. Mówił wtedy, jak nie pytałam.
Czasem wracał do domu i choć był sam, kazał Goli nalać wódkę do trzech kieliszków. Ale nie wiedziała jeszcze, że zaczął się bawić narkotykami. Był rok 1981, jeszcze przed stanem wojennym. – Rysio jakoś częściej wracał do domu, rozmowniejszy, nie było czuć alkoholu. Pomyślałam, że mądrzeje. Sygnały może były. Jakieś takie słowa – mak, pompka, łyżka – które powtarzały się w rozmowach. Ale nie wiedziałam, do czego to jest. Po roku powiedział, że ćpa. Potem zobaczyłam, że jest jakiś wolniejszy, przysypia. Potem urodziła się Karolina... Nie pamiętam, czy to była jakaś grypa, czy ból brzucha. Rysio mówi: "Gola, jak źle się czujesz, mam lekarstwo". Już nie bardzo miał siłę wychodzić po ćpanie z domu, dlatego chciał wciągnąć mnie. Mówię: "Daj". Nie, tego się nie da powiedzieć, czemu wzięłam. Nie to, żeby poczuć, co on czuje. Bardziej ze złości. Już nie mogłam słuchać tej miłej gadki, jak zagrzał. Na głodzie nic do niego nie docierało, a wtedy plany, poczucie winy: "Gola, rzucę to, wyjedziemy". Nie da się tego opisać. Tego słuchania... Podawał, a ja wymiotowałam. Drugi dzień taki sam. To już lekarz powinien określić, czemu na trzeci sama wyciągałam rękę, choć objawy były te same. I popłynęłam razem z Rysiem. Byłam bardziej uzależniona od jego uzależnienia niż od tego ćpania. Dziesięć lat to trwało. Codziennie przed pracą, żeby funkcjonować. Nikt nie wiedział, rodzina, sąsiedzi, dzieci. Gdy już były duże i nie dało się ukryć, Rysio wziął Sebastiana i powiedział, że jest chory.
Fotel. Rok Gola na tym fotelu przesiedziała, nie śpiąc. Wtedy, już pod koniec, zwolniła się z pracy, żeby pilnować, bo lubił nad ranem znikać z domu. – Czasem zdrzemnęłam się. Patrzę: torebka wywalona, lecę do taryfiarzy, a oni wiozą mnie na chatę, gdzie pojechał. Proszę go: "Rysiu, przecież masz w domu". Już był po udarze, mówił wolno, jak dziecko: "Bałem się, że braknie". Od niego zawsze kasowali najwięcej, bo artysta. Pytam: "Ile im dałeś?". "O, tyle mi zostało". "Za takie coś? Oddaj kasę", krzyczę. Już na końcu taka się zrobiłam. On był chory, a ludzie to wykorzystywali.
Czasem tylko Gola się zastanawia, czy czegoś nie dopilnowała. Czy dało się to zatrzymać?
Magda, Łukasz, Lena... W rzemykowych sandałach, z paciorkami na nadgarstkach. Ludzie z fanklubu "Skazany na bluesa" w swoich skrzynkach mailowych dzielą znajomych na "dżemowców", takich dezerterów do konsumpcji, i innych. Rzucają hasło przez Internet, zaproszą kilka kapel w umówione miejsce, wsiadają do pociągu i jadą. Potem przy piwku gadają do rana. Ostatnio w Słupcy pod Koninem. Ci, którzy pierwszych chwytów na gitarze uczyli się na "Whisky", piosence drugiej w Polsce po "Mazurku Dąbrowskiego". Mówią, że to autentyk.
Na stronie
www.starydzem
jest ankieta: "Czy uważasz, że w życiu piękne są tylko chwile?". Odpowiedziało 7 tys. osób. Na tak 95%. Beti, Fazik, Anusia... "Się macie, ludzie. Są godziny liczone podwójnie. Dla tych godzin warto...", "Bo gdyby piękne było całe życie, skąd wiedzielibyśmy, że jest piękne?".
Na tyskim cmentarzu w Wartogłowcu przy jednym pomniku prawie zawsze zatrzymuje się jakiś przechodzień. Czasem ktoś przyniesie piwo i postawi na płycie magnetofon. Gola mówi, że pety i puszki tak, ale pompki nigdy nie widziała. Starszy gość z brzuszkiem (może kiedyś hipol?) westernowym gestem odpala mocnego: – W połowie lat 80. brałem udział w tym festynie harcersko-cyganeryjnym. Ale już się czuło, że to nie będzie kraj ptaków niebieskich, co nie sieją, nie orzą, ale zawsze ktoś ich wyżywi. Że można będzie po prostu w tym kraju umrzeć z głodu. Potem rok 90. Polska zrobiła się drapieżna, a cyganeria, która śpiewała, co jej w duszy gra, nie tyle niemodna, ile niepraktyczna. Przychodził as wytwórni i mówił: "Trzy szybkie, dwie wolne, znowu szybkie, bo inaczej tej płyty nie wydamy". Riedel w tym świecie nie mógł się zmieścić. Totalnie wyprany z fałszywego tonu. To jego "Się macie, ludzie"... Gość z brzuszkiem przychodzi tu odzyskać trochę człowieka. Porozmawiać z myślami.
Para w kolorowych T-shirtach kładzie różę na płycie, obok wyrytego napisu "W życiu piękne są tylko chwile". Lenka z tyskiego liceum mówi, że zawsze leży czerwona róża.
Łukasz, chłopak z piórami, w znoszonych kowbojkach, zdrapuje skorupy wypalonych zniczy. Nie traktuje Ryśka jak Bóg wie kogo, bo on aureoli nie lubił. Student politologii i zarządzania w Katowicach też ma ochotę czasem trzasnąć drzwiami i gdzieś pójść. Może dlatego założył stronę o Dżemie, gdzie prowokuje ludzi do pytań? Jak ma dość, włącza Riedla. Bo przy nim dobrze się myśli. Przy efekciarskich, jakby skserowanych kawałkach zawodowych księżniczek nie umiałby myśleć. Plany? – Żeby w życiu się nie zasiedzieć. Może koło trzydziestki ustatkować się i spróbować z jakąś kobietą. I żeby przetrwała paczka, kilku gości, którzy też odróżniają, co w muzyce jest rasowe, a co plastikowe. Niby zwykłe sprawy, ale takie trudne. Każdy wybrał studia w innym mieście, stara się jakoś zainstalować w rzeczywistości i zdobyć jak najwięcej mocnych punktów w CV. Może w przyszłym roku kupią sobie harleye? Dlatego Łukasz wrzesień spędzi w Szwecji. Na wszystkie piękne chwile w życiu trzeba czekać, ale gdy pracujesz na motor na Zachodzie, przynajmniej nie tak długo.
Dziś w Tychach festyn. Chłopak z gitarą na scenie, w skórze, z piórami związanymi w kitkę, to Bastek z zespołem Cree. Nazwa pochodzi od szczepu indiańskiego. Ojciec ją wymyślił. Bastek też wielkich szkół nie skończył, za to odziedziczył bluesa. Ułożony, spokojny facet, nad łóżkiem czteroletniego syna powiesił zdjęcie Riedla w sztruksowej marynarce. – Czy byłbym kimś innym, gdyby ojciec był kimś innym? Pewnie tak – mówi niechętnie. O nazwisku, gdybaniu, czy mu trudniej, czy łatwiej z taką legendą za plecami. – Ojciec nic nie narzucał, jak zobaczył, że gram w piwnicy. Tylko prosił, żebym się do niczego nie zmuszał – Bastek tak wychowa syna. Żeby był wolnym człowiekiem. Bo kto nie może być sobą, jest słaby psychicznie. Czasem zagra z Dżemem jakiś kawałek ojca. Wtedy ma pewność, że ojciec jest. Ale muzycznie poszedł swoją drogą. Żeby być wolnym.
Jurek Linder, fotograf Dżemu, utrwalił wiele takich momentów 13-latka z ojcem: – Pamiętam, jak Rysiek opowiadał mi ze zgrozą, że w kurtce, którą Bastek mu podbierał, znalazł wykruszonego papierosa – wspomina Linder. – Nie był Ryśka, bo palił tylko camele bez filtra, oryginalne, amerykańskie. Kompletnie go zdruzgotało, że syn podpala. "Co ten chopek robi najlepszego?", mówił. Zapytałem: "A co byś, chopie, zrobił, jakbyś strzykawkę znalazł, a nie tam papieroska?". Zapadł się w sobie: "Wiesz, to jo bych wolał, żeby on nie żył, jakby miał robić to, co ja". To był jego największy strach. Dla dzieci takiego końca nie brał pod uwagę.
Linder, z wykształcenia psycholog, jeździ z Dżemem w trasy od 19 lat. Stateczny dziś pan, ojciec dorosłej córki, też nie obciął włosów. – Nie wyobrażam sobie dziś Ryśka, zdrowego, czystego, wolnego od uzależnień, który z okazji 25-lecia Dżemu dałby się sfotografować dla "Vivy!" w kapeluszu firmy Porthos, spodniach Levisa, do kupienia tu i tu. Tego nie zrobiłby za żadne pieniądze...
Po koncertach w Warszawie Dżem meldował się zawsze w nocy u Linderów na długie rozmowy przy wódeczce Goldwasser. Ale Rysiek nie. Rysiek musiał zostać w hotelu, żeby przygrzać: – Wielu dziś nazywa się przyjaciółmi Ryśka, ale z nim trudno było się zżyć. Jego "przyjaciółmi" byli ludzie, którzy czekali na niego na trasach i przychodzili z towarem do garderoby. Rozjeżdżali się w oczach, jak w źle wyregulowanym telewizorze. Rysiek podejmował próby wyjścia z nałogu, ale polegały głównie na odtruciu. Pochodził po ścianach, wytrzymał dwa tygodnie i zyskiwał tyle, że mógł zaczynać z niższych dawek.
Był chory. Psychiatrzy nazywają to syndromem Piotrusia Pana – dorosły facet o psychice 13-latka. Jak dostał na trasie pieniądze, zaraz przepuszczał na jakieś egzotyczne sygnety z trupią czaszką i nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ludzie mają pieniądze, piękne lodówki. Żył też jak Indianin. Pety gasił w talerzach, smarował chleb masłem i nóż wkładał do kieszeni. Dlatego nikt z Dżemu nie chciał dzielić z nim pokoju. – Robił wrażenie człowieka odsuniętego przez kapelę, która goni za pieniędzmi, a on ten jeden prawdziwy hipis – opowiada Linder. – Było inaczej. Kapela przez lata nie mogła wyjechać z Ryśkiem, który był geniuszem, za granicę, bo dowód osobisty potraktował jako notes, wyrwał kartki na autografy, a resztę zapisał adresami fanów. Na początku kariery pojechali do Szwajcarii. Rysiek nie ćpał, bo wszyscy bali się przewieźć coś przez granicę. Na scenie dostał objawów abstynencji i narzygał na publiczność. Zawsze po takich ekscesach wracał z postanowieniem. Ale wystarczyła chwila nieuwagi, by zniknął kapelusz i Rysiek. Wszyscy z Dżemu chcieli mu pomóc. Wypłacali pensję, płacili rachunki, zamykali w hotelowym pokoju, żeby pisał albo się wyspał. Budzili na własny występ, wstawał i dawał czadu. Półtora roku przed śmiercią przeszedł poważniejszą kurację. Nie brał kilka miesięcy. Wtedy sobie zrobił garnitur pięknych zębów. Z dnia na dzień znów zaczął. Zwolnili go trzy miesiące przed śmiercią. Umarł, nie będąc już wokalistą Dżemu.
Media piały w jednym tonie, że teraz zespół musi się rozwiązać, żeby "nie robić z siebie łacha". Jak Dorsi, Queen, gdy odeszli Morrison i Mercury. – Tylko jakie sumy tamci mieli na koncie? – pyta Linder. – Oni nic. Jakieś swoje zawody, stolarz, elektryk, górnik. Mieli zawołać: "Bierzmy się, chopy, do roboty, ja wracam na kopalnię, ty do warsztatu"? Blisko 50-letni ludzie, ze śląskimi żonami, dziećmi? Gdy samolot leci nad Atlantykiem, mija punkt krytyczny. Wtedy można już lecieć tylko naprzód. Jest za mało paliwa, by wrócić. Tak było z Dżemem.
Chciałem dojść na koniec świata
Andrzeja Kaczorowskiego (dla przyjaciół Kaczor) poznałam na Woodstock 2004. Klasyczny hipol jak ze starych filmów przyjechał na Dżem przemyśleć niektóre sprawy. Unieruchomiony na wózku, kazał sobie wkładać papierosa w dwa palce. Sam nie dałby rady. – Się ma – ktoś z Monaru w Nowolipsku pod Choczą pomaga mu trzymać telefon przy uchu. Źle się rozmawia. Można zrozumieć co drugie słowo. Też chciał dojść na koniec świata, ale nie doszedł. Paraliż i zaburzenia błędnika pozwalają mu mówić jedną stroną ust. Większość znajomych już w piachu. Może żyją ze trzy osoby? Rocznik Riedla. Razem oglądali te wszystkie westerny. Gdy pod koniec lat 80. telewizja puszczała "Jak zdobywano Dziki Zachód", dostosowywało się pory koncertów. – Rysio twierdził, że z tego idzie wolność. Każdy chciał jakoś odlecieć – zniekształca słowa.
W książce pt. "Rysiek" jest kilka rękopisów. Zabazgrolonych kartek z błędami: "przerzyć tak jeden dzień", "więc dobże jeśli chcerz", Viktoria, o której śpiewał: "wolności moja", bo nie wiedział, że znaczy zwycięstwo. Po siedmiu klasach rzucił edukację, ale "Zbrodnię i karę" cytował jak niektórzy maniacy Szwejka – wspominają ci, co go znali.
Janek Skaradziński, autor biografii, pamięta swój pierwszy koncert. W nocy 12 grudnia 1981 r. w Rivierze. Gdy się obudził, na ulice wyjechały czołgi. Rysiek z tego ranka miał inne wspomnienia. "Byłem nahajowany, to się nie przejąłem", zanotował Janek. Bo z narkotyków nie robił niedomówień. Streszczał brutalnie do bólu.
Rozmawiali na trasach. Janek wsiadał do autokaru, Rysiek zapalał papierosa, puszczał dym, "Pytaj", rzucał. – Z datami było u niego najgorzej. Pytam go o rok, on: "A który mamy?". Tak żył. Bez zegarka, kalendarza, granic. Niedługo przed jego śmiercią zadzwoniłem, Rysiek zapytał, czy to autoryzuję. Taki błysk zainteresowania, duży, jak na niego. Umówiłem się, przyjechałem do Tychów z maszynopisem, ale nie przyszedł.
Sierpień. Koncert Dżemu w centrum handlowym Wola Park. Na placu przed hipermarketem, świątynią współczesnej religii, zbierają się młodzi ludzie z pacyfkami. Starsi panowie zaczynają bluesa. Linder czasem patrzy na nich z boku. – Tu mają chwilę prawdy, niewypichconą przez ludzi od wizerunku, którzy dyktują, kto ma mieć włosy blond, a kto na imię Oliwier. Nie ma tancerzy, odlotowych scen, czerwonych włosów. Młodzi wiedzą, gdzie jest zdrada.
W roku 1996 na wniosek jednego z radnych chciano w tyskim parku wznieść obelisk ku pamięci faceta w kapeluszu. Na 17 głosujących czterech było za. Ktoś broniący wartości chrześcijańskich przekonywał: "Moja mama uczyła go i wiem, jaki to był człowiek". Przeważyły problemy oświetlenia w mieście.
Czuje się taką skazaną ,ale w pozytywnym znaczeniu.
Polecam filmy takie jak: Skazany na Bluesa, Sie macie ludzie, i film dokumentalny Dżem.
Moją ulubiona piosenką jest List do M:
http://www.youtube.com/watch?v=JN-2s9aPtQg
a tu parę innych:
to była jego ostatnia Rawa Blues:
http://www.youtube.com/watch?v=0mSIUTyT-CQ
http://www.youtube.com/watch?v=OxWKuVgYhA8
http://www.youtube.com/watch?v=xJb6gi379iQ
http://www.youtube.com/watch?v=J4Lktqpw4I0&feature=related
Zawsze słuchając tej piosenki uronię łzę, ten człowiek był najlepszy, ale cóż dalsze życie nie było mu pisane, bo poddał sie swojej słabości jakimi były narkotyki.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
(C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by
JR9
for
stylerbb.net
Bearshare
Regulamin